wtorek, 19 lipca 2016

Kremy do cery tłustej

Cześć wszystkim :D

Tak jak obiecywałam w tym poście, opowiem Wam o kremach i maseczkach, które używam i które mogę spokojnie Wam polecić.

Zacznę może od tego, że za czasów liceum nie używałam zbyt dużej ilości kremów. W sumie, to nie interesowała mnie za bardzo moja cera. Nie wiedziałam nawet jaki typ mam. Jednak przez krostki, które pojawiały się na mojej twarzy byłam zmuszona używać jakiegoś kremu. Wtedy moja mama kupiła mi krem z sorayi. Był to krem normalizujący, do cery trądzikowej. Jego zadaniem było załagodzenie śladów po krostkach oraz zapobieganie pojawianiu się nowych. Był on z serii care&control. Wtedy nie używałam go za chętnie, ale kiedy musiałam robiłam to. Teraz, będąc na studiach używam go bardzo chętnie. Jego działanie jest widoczne od razu. Ślady po niechcianych krostkach znikają bardzo szybko. Staram się używać go co drugi dzień w tygodniu, a czasem codziennie. Zależy od tego co dzieje się na mojej twarzy. Jeżeli widzę, że pojawiło się więcej niedoskonałości nakładam go codziennie i zapominam o innych kremach, których używam na co dzień. Ważne jest jeszcze to, że czasem stosuje go punktowo. Nakładam inny krem na noc, ale jednocześnie na ślady po krostkach nakładam właśnie ten krem. Mogę go wam polecić z czystym sercem, bo jest naprawdę świetny i nadaje się do każdej cery – mieszanej, normalnej, tłustej. Jest po prostu idealny. Jeżeli do tej pory nie znalazłyście kremu, który pomoże wam pozbyć się niechcianych krostek ten jest idealny. Ja stosuję go na noc, ponieważ na dzień mam inny krem, ale nadaje się on również do nakładania pod podkład, o ile mamy cerę normalną. Mimo, że na opakowaniu kremu nie ma nic na temat nawilżania, zapewniam was, że nawilża i jeżeli mamy cerę tłustą, to nie będzie to wyglądać dobrze, jeżeli na to nałoży jeszcze podkład. Pod podkład dla osób, które mają cerę tłustą lepiej nakładać kremy matujące. Ten niby też jest matując, ale używam go na tyle długo, że wiem, że tak nie jest. Wniosek jest prosty, jeżeli masz cerę tłustą – nakładaj ten krem na noc, jeżeli masz normalną – o każdej porze dnia i nocy możesz go nałożyć.



Kiedy odkryłam, że moja cera jest cerą tłustą i to naprawdę bardzo tłustą, zaczęłam przeszukiwać drogerie w poszukiwaniu odpowiedniego kremu dla mnie. Odpowiedni krem dla osób, które mają tłustą cerę to taki, który zmniejsza wydzielanie sebum. Na ten moment, mogę powiedzieć, że znalazłam takie kremy, ale myślę, że będę nadal szukać w drogeriach co raz to lepszych produktów. Jednak teraz na noc, używam kremu z Lirene z lini Derma Matt. Kupiłam go jakoś na początku roku i nie myślałam, że będę z niego aż tak bardzo zadowolona. Zacznę może od samego opakowania. Wygląda ono przepięknie i kiedy widzimy je gdzieś z daleka wydaje nam się, że jest ciężkie, jednak kiedy weźmiemy je do ręki okazuje się, że to jedno z najlżejszych opakowań jakie kiedykolwiek mieliśmy w ręce. A kolor jest genialny. Piękny, jasny fiolet. Jeden z moich ulubionych kolorów. Jeżeli chodzi o zawartość, to krem pachnie cudownie i na dodatek jest delikatnie różowy. Co do działania – krem działa świetnie. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że naprawdę minimalizuje wydzielanie się sebum. Ten krem nakłada się tylko na noc. Nie jest on matujący, więc nie nadaje się pod podkład.



Od niedawna na dzień, również stosuję krem. Do tej pory, ograniczałam się jedynie do kremów na noc, ponieważ nie znalazłam takiego, który byłby matujący ale jednocześnie zmniejszał wydzielanie sebum. Od niedawna w drogeriach można dostać produkty z marki barwa z linii barwa siarkowa. Na początku kiedy odkryłam tę markę w Rossmanie kupiłam maseczkę. Ważne jest, że w produktach barwy siarkowej, głównym składnikiem jest siarka. Siarka w kosmetyce stosowana jest przeciwko nadmiernemu łojotokowi i wypryskom skórnym. Dlatego zdecydowałam się kupić maseczkę od nich. Ma ona bowiem działanie antytrądzikowe. Co w moim przypadku jest bardzo ważne, ponieważ zależy mi na tym, żeby na mojej cerze było jak najmniej niedoskonałości. Maseczka sprawdziła się idealnie. Po jej zastosowaniu zauważyłam, że niedoskonałości goją się jeszcze szybciej, niż jakbym tylko nałożyła mój krem z Soraya.



Maseczka zachwyciła mnie na tyle mocno, że postanowiłam sprawdzić jakie inne kosmetyki proponuje barwa. Kiedy weszłam na ich stronę zobaczyłam, że w swojej ofercie mają również kremy na dzień. Jeden był nawilżający, a drugi był matujący. Zainteresował mnie ten krem, więc postanowiłam dowiedzieć się na jego temat czegoś więcej. Po kliknięciu w krem mogłam dowiedzieć się, że ogranicza on wydzielanie sebum, redukuje przetłuszczanie się skóry, normalizuje pracę gruczołów łojowych oraz wiele więcej, jednak to interesowało mnie najbardziej. Postanowiłam kupić krem i zacząć używać. Spokojnie mogę powiedzieć, że jest on świetny. Robi dokładnie to co jest napisane na opakowaniu. Dodatkowo pięknie pachnie. Nakładam go codziennie pod podkład oraz zawsze po zrobieniu maseczki z barwy. Jeżeli macie bardzo delikatną cerę, wrażliwą na różne produkty to produkty z barwy, nie uczulają. Stosując je możecie być spokojnie. Jednak mimo wszystko, przed nałożeniem ich na całą twarz spróbujcie tylko z fragmentem na sam początek.



Jeżeli macie tłustą cerę, tak jak ja, polecam Wam te produkty, o których pisałam. Nie zawiedziecie się, a efekty używania tych produktów, będą widoczne od razu. Uważam, że kombinacja tych trzech kremów jest bardzo dobra. Każdy z nich ma podobne działanie, ale mimo wszystko trochę się różnią. Krem z barwy siarkowej oraz Lirene ma swoje odzwierciedlenie w produktach do cery suchej lub mieszanej. Myślę, że będą tak samo dobre jak te do cery tłustej, która mimo wszystko jest cięższa w pielęgnacji. Polecam Wam je bardzo serdecznie. Myślę, że będziecie zadowolone z ich działania.

Trzymajcie się,

Korni.xoxo 

piątek, 15 lipca 2016

Mazury welcome to


Kolejny wpis z cyklu "gdzie Merli poleca wybrać się w podróż ze znajomymi". Jak już pewnie zauważyliście na moich mediach społecznościowych pojechałam na krótki wypad, bo tylko trzydniowy do Ruciane-Nida ze znajomymi. Mówiąc szczerze na początku nie wiedziałam, co takiego wszyscy widzą w Mazurach w końcu to tylko jeziora i trochę zieleni. Jednak poczułam ten cały spokojny klimat, który sprawił, że wyłączyłam się totalnie na problemy, które towarzyszą codziennemu życiu. 


                                                                                            Znalazłam smak dzieciństwa
Spędziłam niesamowity czas z najlepszą ekipą i mogę stwierdzić, iż Ruciane-Nida to przyjemne miejsce na spokojny wypad na kilka dni ze znajomymi. Wszystko czego potrzebujesz znajdujesz w okolicy. Piękne jezioro i plaża, gdzie można wypożyczyć m.in. łódkę, kajaki i rowerki wodne, dzięki czemu przepłynie się większą część rzeki. Jeśli jednak ktoś woli podziwiać infrastrukturę w danym miejscu można pozwiedzać, np. Cmentarz komunalny, Wille Strobla czy Borejszówke. Niestety nam nie starczyło czasu na zabytki, bo woleliśmy podziwiać przyrodę. 
Dla każdego coś fajnego! Najważniejszy jednak jest klimat miasta, gdzie można się zrelaksować i spędzić miły czas !
Ostrożność na wodzie to podstawa 

  Orzeźwiająca lemoniadka na upały zawsze przydatna 

Jak już pewnie niektórzy wiedzą, jednymi z moich przyjaciół podczas wyjazdu były kaczki 

Już niedługo kolejne miejsca warte odwiedzenia.
Ściskam,
Merli.

wtorek, 12 lipca 2016

Trochę o pudrach i fluidach

Nie jestem osobą, która nadkłada duże ilości makijażu na twarz. Wystarczy mi podkład oraz dobry puder. Dzięki temu czuję, że maskuje to co muszę, ale jednocześnie nie odczuwam dyskomfortu związanego z dużą ilością makijażu na twarzy.  Nie lubię też nakładania punktowego, czyli, grubsza warstwa na większą niedoskonałość. Widzę, że dużo dziewczyn tak właśnie robi, jednak przez to, to co chciały zakryć widać jeszcze bardziej. Jednocześnie w tym wszystkim bardzo ważne jest to, żeby dobrze dobierać kolory pudrów i fluidów do odcienia swojej cery. Sama wiem po sobie, że kiedy mam źle dobrany kolor fluidu czuję się jakby miała na twarzy maskę. Dlatego staram się odpowiednio dobierać kolory, przez co potrafię spędzić w drogerii naprawdę dużo czasu. Dużo kobiet, ma źle dobrany kolor, myślą, że znają odcień swojej cery i dobierają kolor często nie sprawdzając jak wygląda on na nich. Zanim kupimy nowy fluid warto spędzić trochę czasu na dobraniu koloru. Oglądanie dziewczyn, które mają za ciemny podkład na twarzy i na dodatek, zazwyczaj źle rozsmarowany nie jest przyjemną rzeczą. Widząc to, czuję się dziwnie i od razu zaczynam się zastanawiać się jak to wygląda u mnie, chociaż wiem, że fluid mam dobrze dobrany.

FLUID 

Powiem wam szczerze, fluidy z reguły dobieram sobie sam. Od około 4 lat korzystam z fluidu marki Under20 nr 2. Dobrałam go metodą prób oraz błędów. Postałam trochę w drogerii, zużyłam trochę chusteczek, ale mój wybór okazał się trafiony. Przez 4 lata, nie miałam problemów z kupowaniem fluidu, bo po prostu zawsze kupowałam ten sam. Była z niego bardzo zadowolona, bo idealnie pasował do odcienia mojej cery i ładnie pachniał. Dodatkowo był matujący, co było jego dodatkowym plusem. Polecam go każdej dziewczynie, która zaczyna swoją przygodę z fluidami, nie będziecie zawiedzione. Ja nadal jestem jego wielką zwolenniczką i na pewno będę go jeszcze stosować. Kosztował ok. 16 zł w momencie kiedy zaczęłam go stosować. Nie należał do najdroższych, ale najtańszy też nie był. Problem z moim fluidem zaczął się w momencie kiedy w końcu zrozumiałam, jaką mam cerę i kiedy zaczęto wycofywać z rynku mój ulubiony produkt. Musiałam znaleźć jakiś nowy, odpowiedni dla mnie.

Fluidy z marki Under20 miały tylko 3 możliwe opcje. Ja miałam 2.


Marka Under20 zdejmowała z rynku fluidy matujące, ale jednocześnie wprowadzała do sprzedaży kremy matujące. Pewnego dnia weszłam do drogerii, z wiedzą, że mój fluid się kończy i muszę, po prostu muszę kupić nowy. Stało to się właśnie w tamtym czasie. Ze względu na to, że się śpieszyłam postanowiłam wziąć ten krem matujący o numerze takim samym jak brałam fluid. Kupując ten krem, w ogóle nie widziałam różnicy, nawet cieszyłam się, że go wprowadzają, bo był tańszy niż mój fluid. Dopiero z czasem okazało się, że nie wszystko jest okej.

Na początku stosowania byłam zadowolona, w prawdzie widziałam różnicę w konsystencji, ale krem działał bardzo podobnie jak fluid. Maskował to co chciałam, a kolor był taki jak fluidu. Jednak zaobserwowałam, że moja cera stała się bardziej tłusta. Faktem jest, że moja cera jest tłusta, ale kiedy stosowałam fluid od Under20 nigdy nie było tego widać, a po użyciu kremu często zdarzało się, że świeciłam się jak lampki na choince. Musiałam nakładać więcej pudru. Przez co mój makijaż stawał się naprawdę ciężki i mimo, że miałam zakryte to co chciałam to nie było to matowe i nie czułam się z tym najlepiej. Dlatego, nie polecam tego produktu dziewczynom, która mają tłustą cerę lub mieszaną. Będziecie miały ten sam efekt jak ja. Produkt ten jest wyraźnie skierowany do osób z cerą suchą i dla nich jest on godny polecenia, ponieważ cera pozostanie nawilżona bardzo długo. A z dodatkiem dobrego pudru, będziecie czuły się bardzo dobrze, a wasza cera nie będzie narażona na wyschnięcie. Wróciłam do fluidu Under20, ponieważ w Rossmanie był on jeszcze dostępny, jednak jego cena pozostawiała wiele do życzenia.

Na zdjęciu dokładnie ten krem, który używałam ja, czyli nr.2. Krem dostępny jest w trzech odcieniach. 


Będąc w drogerii w niedzielę zauważyłam promocje na fluidy od Lirene. Będąc w pierwszej klasie liceum kupiłam go raz, jednak wtedy nie miałam pojęcia jak należy dobrze rozsmarować fluid. Przez co powstawała maska i zamiast czuć się dobrze, czułam się źle. Teraz jednak postanowiłam go znów kupić, bogatsza o wiedzę jak dobrze rozsmarować fluid. Wybrałam zwykły matujący fluid o numerze 12, który nazwa się naturalny. Przed półką sklepową spędziłam z 15 minut, rozsmarowując 3 różne kolory i porównując je z fluidem marki under 20, który również miałam rozsmarowany na ręce. Wahałam się pomiędzy 12 a 13, jednak zdecydowałam się na 12, bo jednak była bliższa kolorystycznie do fluidu od Under20. 
Moja mała rada dla was, kiedy nie wiecie jaki kolor podkładu wybrać, wybierajcie zawsze te naturalne, one nigdy nie będą wyglądać źle, bo dobrze dopasują się do waszej cery, chyba, że jesteście mocno opalone, wtedy warto spędzić chwilę w sklepie.
Fluid Lirene zainteresował mnie tym, że jest fluidem (nie kremem) matującym, pochłania sebum (co w moim przypadku jest bardzo ważne), zawiera wosk pszczeli i ma właściwości przeciwrodnikowe (co w moim przypadku jest tak samo ważne, jak to, że pochłania sebum).
Jak na razie fluid od Lirene sprawdza się świetnie. Więcej napiszę kiedy będę stosować go dłużej. 

Na zdjęciu macie pokazane w jakich odcieniach jest dostępny ten fluid. Ja, jak już mówiłam, mam 12.



PUDER 

Tak jak pisałam wyżej, używam tylko fluidu i tylko pudru, a na początku mojej przygody z makijażem używałam tylko fluidu i kompletnie nie wiedziałam po co jeszcze stosować puder. Z wiekiem to się zmieniło. Jak na razie stosowałam tylko dwa pudry. Jeden można dostać tylko w Drogerii Natura, a drugi w każdej drogerii. Pierwszy jest z marki smart girls get more i kosztuje ok 10 zł, a drugi jest z Rimmela i kosztuje coś ok. 20 zł (nie jestem pewna).

Puder z marki smart girls get more, mimo, że tani, to jest bardzo dobry. Jestem z niego bardzo zadowolona. Świetnie matuje i utrzymuje się dosyć długo na twarzy. Jedyną jego wadą jest to, że zawsze psuje się wieczko. Nie wiem czy to moja wina, ale nim nie rzucam, a wkładam jedynie do kosmetyczki. Przez to, że to wieczko się psuje, muszę zawijać na nim gumkę żeby się nie rozsypał. Jednak oprócz tego małego mankamentu, produkt jest godny polecenia. Jak wszystkie pudry ma kilka odcieni, ja mam numer 4.

Na zdjęciu jest numer 6


Puder z marki Rimmel pochodzi z kolekcji Stay matte, więc już sama nazwa wskazuje, że będzie matujący i taki właśnie jest. Utrzymuje się na skórze naprawdę długo. I w momencie kiedy mój podkład powodował to, że się świeciłam to puder świetnie to maskował. Dodatkowym atutem tego pudru jest to, że ślicznie pachnie, aż chce się go nakładać. Jedynym minusem jest opakowanie, z którego bardzo szybko ścierają się napisy i pozostaje mało ciekawe i ładne opakowanie. Dobrze, że zawartość jednak jest bardzo dobra. 

Puder możecie dostać w 6 odcieniach, ja mam nr.5


Jeżeli chodzi o dopieranie koloru pudru to robię to identycznie jak z fluidem. Stoję przed półką i na ręce rozsmarowuję próbki każdego, który wydaje mi się odpowiedni.

Jeżeli jednak nadal macie problem z doborem koloru, warto zapytać się pani, która pracuje w sklepie. Często posiadają one wiedzę, która pomoże dobrać wam odpowiedni produkt. Jednak pamiętajcie, żeby nie ufać paniom w stu procentach i przed zakupem upewnić się czy kolor, który został wam dobrany na pewno dobrze wygląda na cerze.

Dobrze dobrany fluid i puder podkreślą tylko naszą cerę. W innym wypadku stanie się ona ciężka i mało przyjemna do oglądania przez ludzi. Jeżeli macie trądzik to mimo wszystko i tak nie nakładajcie grubych warstw kosmetyków. To jeszcze bardziej podrażnia waszą cerę i nie wygląda za dobrze, a moim zdaniem, trądzik jest jeszcze bardziej widoczny.

Za tydzień opowiem wam o maseczkach i kremach, które stosuję. Będzie to post skierowany głównie do dziewczyn, które mają cerę tłustą oraz trądzikową. Jednak produkty, które będę polecać mają swoje odbicie jako produkty do cery normalnej bądź suchej, więc myślę, że spokojnie będziecie mogły je zakupić.

Do następnego.
Korni.xoxo 

sobota, 9 lipca 2016

Ugly love

I have only two rules: "Don't ask about my past", he says firmly. "And never expect a future"
Opis książki: 
Kiedy Tate, początkująca pielęgniarka, wprowadza się do mieszkania swojego brata, nie spodziewa się tak gwałtownych zmian w życiu. Wszystko przez przystojnego pilota Milesa Archera.

Miles ustala tylko dwie reguły ich związku: nie pytaj o przeszłość i nie oczekuj przyszłości. Gdy ta sytuacja staje się nie do wytrzymania i prowokuje do pytań, ożywają jego dramatyczne wspomnienia.

Serca zaczynają szybciej bić, obietnice zostają złamane, reguły przestają obowiązywać… Tej powieści się nie czyta, tylko przeżywa – całą sobą, sercem i duszą, a po zakończeniu nic już nie jest takie samo.

O autorce:
Książka Colleen Hoover "Maybe Someday" otrzymała tytuł Książki Roku 2015 lubimyczytać.pl w kategorii Literatura obyczajowa i romans.
Książka Collen Hoover "Losing Hope" została nominowana w Plebiscycie Książka Roku 2015 lubimyczytać.pl w kategorii Literatura młodzieżowa.

Autorka bestsellerów New York Timesa. Jej powieści obracają się w kategoriach New Adult i literatury młodzieżowej.
źródło: www.lubimyczytac.pl

Colleen Hoover w Polsce


Jestem wielbicielką romansów od kiedy pamiętam. Jednak nudzą mnie typowe miłości od pierwszego wejrzenia, które często opisywane są w tego rodzaju książkach. Do powieści Collen Hoover – UGLY LOVE przekonywałam się długo i nawet jak już zamówiłam ją miałam mieszane odczucia, czy dobrze wydałam pieniądze. Może przyznam szczerze jednym z wielu aspektów, które przeważyły, że kupiłam książkę w tym czasie to fakt, iż przeczytałam na jednych z portali, że ekranizacja powieści zbliża się wielkimi krokami, a główną rolę dostał Nick Bateman. Stwierdziłam, że w takim razie film na pewno obejrzę, ale fajnie byłoby porównać go z książką. Skoro tyle ludzi zakochało się w ciekawej historii opisywanej przez autorkę, dlaczego ja bym miała być wyjątkiem i skrytykować powieść.
Nie chcę za wiele też zdradzać oceniając książkę, bo może ktoś chce jeszcze ją przeczytać, ale nie miał okazji i popsuje mu całą zabawę.

Może skupię się ogólnie na interesującym zabiegu, który zastosowała autorka. Z początku irytowało mnie to, iż czytam o teraźniejszości Tate Collins, a później przeskakuje z następnym rozdziałem do życia Milesa Archer z przed 6 lat. Teraz jednak, gdy przeczytałam książkę wiem, że było to idealne rozegranie prze Collen, ponieważ mogłam poznawać stopniowo motywy działania bohatera i dlaczego jego życie wygląda obecnie jak wyblakłe z emocji i jakim był człowiekiem zanim poznał Tate.

Historia miłosna, ale przekazana niebanalnie

Bohaterowie trzymają się zasad  - nie pytaj o przeszłość i nie oczekuj przyszłości. Jednak w tym przypadku nie sprawdza się i przez to jedno z nich cierpi bardziej od drugiego. Z czasem nawet drugie zaczyna widzieć mankament w tych zasadach, ale za wszelką cenę stara się ich trzymać. W połowie książki, może nawet i wcześniej można domyślić się, dlaczego Miles postawił te zasady za priorytet i czytelnik stara się zrozumieć jego postawę.
Nie zdradzając za wiele mogę jeszcze napisać, że jest to trochę książka psychologiczna, bo Miles zmierza się z tragedią za którą za wszelką celę chce odpokutować.
Może nie jest to moja ulubiona książka, jednak znajduje się na Top 5. Powieść przekonała mnie też do przeczytania innych dokonań autorki.
Oczywiście czekam z niecierpliwością na film! Mam nadzieję, że nie zmarnują potencjału historii Milesa i Tate!

Ocena 9/10
Krótka zapowiedź filmu


Love, Merli

piątek, 1 lipca 2016

Koncert marzeń

Tak niewiele trzeba, żeby uszczęśliwić drugiego człowieka. Wystarczy przyjazd Counterfeit do Polski, a energia którą mnie zarazili czuję do dziś



Counterfeit jest żywiołowym zespołem grającym punk-rocka. W skład bandu wchodzi niesamowita piątka Jamie Campbell Bower, Tristan Marmont, Sam Bower, Roland Johnson, Jimmy Craig
Po wielu próbach za sprawą wytrwałej Counterfeit PL Fans i fanów muzycy mogli odwiedzić, aż trzy miasta w naszym kraju. Miałam przyjemność uczestniczyć w koncercie i spotkaniu w Warszawie.  

Nigdy nie zapomnę momentu kupowania biletu, gdzie chwilę po ogłoszeniu sprzedaży zniknęły vipowskie wejściówki, ale dla wytrwałych nic trudnego wyczekiwać tzw. złotego strzału, gdzie jest tylko jedna szansa, że bilet będzie Twój. Miałam to szczęście, że najwidoczniej ktoś zrezygnował i mogłam zakupić wymarzony urodzinowy prezent.
Dni do koncertu w Klubie Proxima odliczałam skrupulatnie kreśląc zakończony dzień w kalendarzu. Kiedy przyszedł niedzielny wieczór patrzyłam się na bilet i nie dowierzałam, że 13nasty może być dobrą datą.
Przyznam szczerze, że obawiałam się atmosfery i ludzi jakich spotkam przed i w trakcie koncertu, jednak było to zbyteczne! Od wejścia powitały mnie organizatorki i prowadzące wspominany już wcześniej profil Counterfeit PL Fans. Dziewczyny szybko przedstawiły mnie reszcie ekipy i do dzisiaj mamy kontakt. Jest to niesamowite, bo byłam na wielu imprezach muzycznych,  
a jedynie tutaj zostały mi dobre wspomnienia o ludziach.
Poczekałam w miłej atmosferze na wybicie upragnionej godziny 
i razem z tłumem weszłam na spotkanie z chłopakami. Jak będziecie mogli zauważyć na załączonych materiałach byłam bardzo podekscytowana i do końca nie wiedziałam co się dookoła mnie dzieje. Pamiętam tylko, że gdy wracałam już w pociągu do domu szczerzyłam się do komórki jak głupi do sera.
Zacznijmy od Jimmiego, który ze wszystkich miał chyba najbardziej luzackie podejście. Tutaj napomknę, że spotkałam go jeszcze wcześniej przed klubem i od tamtej pory wykreował w moich oczach siebie jako gościa, który jest beztroski. Z tego co pamiętam, a jak już wspominałam z tego wszystkiego moja pamięć odżywia się powoli, mogę stwierdzić, że pogadaliśmy sobie jak się czuje 
w Polsce i że już chce zagrać dla polskiej publiki.
Oj, Roland kupił mnie swoją pewnością siebie i czytaniem mi w myślach. Nie zdążyłam nic powiedzieć, a miał już mój telefon w swojej dłoni. Dokładnie nawet nie wiem jak się to stało, że nakręcił ten filmik, który wiele nie mówi, ale jest fajnym wspomnieniem. Pamiętam jak siedziałam 
w drodze powrotnej, żeby zrobić dobry zrzut z video.

 Dzieło Tristana                                   Fotka Jamiego 

 Tristan okazał się bardzo czuły i na wstępie mnie przytulił co przełamało pierwsze lody. Kiedy poprosiłam go o podpis na czarno-białym zdjęciu zaczął szukać białego markera i włączył w to nawet Jamiego, który potem zrobił nam kolejne zdjęcie, bo jak sam stwierdził 
-Ja znam się na tym lepiej niż Tristian.

Tutaj chyba wymarzone spotkanie, bo Jamie zaraził mnie swoim wokalem i dzięki niemu pokochałam Counterfeit. Z Jamie zrobiłam sobie moje ulubione zdjęcie, które zamieściłam chyba wszędzie gdzie tylko mogłam, ale też nagraliśmy video. Wyszło to bardzo spontanicznie i jak można zauważyć moje ulubione słowo to Yeah! Najważniejsze jednak, że Jamie powiedział z niesamowitym akcentem –I love Poland


Koncert okazał się strzałem w dziesiątkę i każdemu polecam usłyszeć zespół na żywo. Według mnie zdecydowanie lepiej można się wczuć w klimat i słowa piosenek. Imprezę miałam relacjonować na bieżąco, ale spotkała mnie nie lada niespodzianka i Jamie zalał mnie i mój telefon wodą. Przyznam szczerzę, że się cieszę, bo dzięki temu nie skupiałam się na nagrywaniu, ale na samym widowisku. 
A było na co patrzeć. Wokalista rzucał się ze sceny, miał też niesamowity kontakt z publicznością i wychodził do fanów, co było dla wielu wielbicielek okazją na zbliżenie się do artysty.



Przed jak i po koncercie miałam okazję poznać członków zespołu Monarks, którzy chętnie pozowali do zdjęć i zapewniali, że wrócą do nas jeszcze. Mam nadzieję, że spełnią obietnice, bo w Warszawie dali niesamowity występ!
 
 Przed                                po koncercie :D 


Jak można zauważyć na załączonych obrazkach bawiłam się świetnie! Podsyłam Wam moją ulubioną nutę zespołu. Mam nadzieję, że jeszcze nieraz uda mi się spotkać z chłopakami. 



Merli!